Czuli to także miejscowi kibice, którzy niemal w komplecie wypełnili trybuny Areny Zabrze. Wciąż tylko trzy, ale widać już wyraźnie, że prace nad czwartą nabrały życia. Nie ma już legendarnego budynku klubowego, w którym przebierały się największe sławy polskiej piłki; i nie ma charakterystycznej trybuny, z której oglądali spotkania ligowe i pucharowe (w pucharach europejskich) legendarni prezesi i kultowi kibice (choćby śp. profesor Zbigniew Religa).
Nie ma to jak as wyciągnięty z rękawa
Wsparcie kilkunastu tysięcy widzów to duży atut, wobec którego czasem miękną nogi rywali. Tak było już w 11 minucie, kiedy Petr Schwarz dał Lukasowi Podolskiemu „wydzióbać” sobie spod nóg piłkę. Trafiła ona do Piotra Krawczyka, który wiedział doskonale, co z nią zrobić: z 17 metrów uderzył płasko, w sam róg wrocławskiej bramki, poza zasięgiem Rafała Leszczyńskiego! To drugi gol Krawczyka od chwili, w której Jan Urban – po powrocie na ławkę zabrzan – niczym asa z rękawa wyciągnął tego napastnika „z lodówki”!
Po wymarzonym początku, „górnicy” oddali inicjatywę gościom. Daniel Bielica miał wiele pracy, ale też widać było, że „jedenastka” obroniona tydzień wcześniej w Lubinie dała mu wiele pewności siebie. Znakomicie łapał strzały Łukasza Bejgera i Patryka Szwedzika, a na przedpolu wygrywał wyścig do piłki z szybkim jak wiatr Denisem Jastrzembskim.
Co jednak naprawdę znaczy szybkość, pokazał duet zabrzan tuż przed końcem I połowy. Boris Sekulić odpalił rakietę wzdłuż linii bocznej, a potem przepięknym prostopadłym podaniem w pole karne Śląska obsłużył Kanjiego Okunuki. Daniel Gretarson, mimo rozpaczliwej pogoni i równie desperackiego wślizgu, Japończyka nie dogonił, więc Leszczyński po raz drugi pofatygować się musiał do siatki. Euforia na trybunach była wielka, a przedłużyła ją ceremonia przyjęcia w poczet zabrzańskiej Galerii Sław Igora Angulo.
Początek II połowy przyniósł dwie szanse gości po stratach własnych zabrzan, skutecznie jednak akcje Śląska zostały spacyfikowane przez obronę Górnika. Jeszcze przed upływem kwadransa powinno być jednak po meczu, ale najpierw Krawczyk na 5. metrze chyba nie całkiem czysto trafił w piłkę, potem Leszczyński zastopował Podolskiego w sytuacji „jeden na jeden”, wreszcie mistrz świata nie trafił bodaj z 3. metrów, głową próbując skierować do siatki piłkę uderzaną przez Damana Rasaka przewrotką!
Leszczyński bronił kapitalnie i w dalszej części spotkania; końcami palców skierował na poprzeczkę kolejną bombę Poldiego. Górnik – napędzany przez japońskich skrzydłowych - długo szukał więc trzeciej bramki, która wyrównałaby bilans dwumeczu ze Śląskiem (we Wrocławiu przegrał 1:4), ale od 70 minuty zaczął już też pilnować prowadzenia. Wrocławianie próbowali wrzucać piłki w pole karne, gdzie jednak królowali stoperzy gospodarzy, a próby takie jak strzał Adriana Łyszczarza z 30 metrów wyglądały jak wyraz rozpaczy.
Z rozpaczą twarze w dłoniach schowali też kibice Górnika, gdy w 80 minucie fatalnie chybił z paru metrów Mateusz Cholewiak. Niewykorzystane okazje lubią się mścić, ale gościom na tym etapie sezonu wyraźnie brakuje armat. Kolejny tydzień wrocławianie spędzą więc „pod kreską”. Górnik wspiął się na miejsce 11., ale do pełnego bezpieczeństwa jeszcze daleka droga.
Górnik Zabrze – Śląsk Wrocław 2:0 (2:0)
1:0 – Krawczyk 11 min, 2:0 – Okunuki 44 min
Sędziował Szymon Marciniak. Widzów 16543.
Górnik: Bielica – Sekulić, Jensen, Bergström, Janża – Yokota (90. Mvondo), Rasak, Pacheco Ż, Okunuki (74. Cholewiak) – Podolski Ż – Krawczyk (87. Olkowski)
Śląsk: Leszczyński – Konczkowski, Gretarsson, Poprawa Ż, Bejger, – Leiva Ż, Bukowski (70. Rzuchowski), Schwarz Ż, Yeboah, Jastrzembski Ż (70. Samiec-Talar) – Szwedzik (60. Łyszczarz)