„Super Express”: - Zaskoczyła pana informacja o transferze Jana Bednarka do FC Porto?
Przemysław Kaźmierczak: - Nie. Skoro mógł przez osiem lat grać w Premier League, pewnie był – jak każdy piłkarz w lidze angielskiej – uważnie obserwowany. Tam nie ma przypadkowych ludzi, więc i przeprowadzka do Portugalii nie jest przypadkiem.
- Ale miniony sezon trudno w wykonaniu jego Southampton zaliczyć do udanych. Najgorszy zespół Premier Leauge, 86 straconych bramek – to nie jest dobra reklama stopera.
- Nie zawsze tracone gole biją tylko w obrońców. Cały zespół pracować powinien na grę obronną. Dla mnie naprawdę mocnym argumentem – gdy mówimy o Janku – jest to, że tak długo utrzymywał się na angielskich boiskach.
- A nie to, że w reprezentacji częściej zdarza mu się kiksować, niż grać bezbłędnie?
- A ilu naszych reprezentantów pan by za ostatnie mecze pochwalił? Tylko Bednarkowi te spotkania nie wychodziły? Przy porażkach – a te się nam często ostatnimi czasy przytrafiały – zawsze najłatwiej obarczyć winą obrońców. Ja tego nie robię.
- Widzi pan Bednarka w podstawowym składzie Porto?
- Przyznaję, że rzadko oglądam ligę portugalską. Ale w Porto zawsze szukano mocnych fizycznie, rosłych stoperów, dobrze wyprowadzających piłkę. Za moich czasów był Bruno Alves, chwilę wcześniej Pepe… Tym razem działacze też z głową – zachowując pewnie „rys” zawodników potrzebnych na tej pozycji – robili ten transfer.
Dwóch psychologów musiało ratować Jan Bednarka. Mocne wyznanie polskiego obrońcy, wszystko przez hejt
- Czego powinien spodziewać się Bednarek w Porto?
- Presji. Trzecie miejsce z minionego sezonu i brak Ligi Mistrzów to dla Porto wielka porażka. To też jest znaczące, że sięgają po Bednarka właśnie w takim momencie, gdy jest żądza rewanżu, rehabilitacji. Nie sądzę, by wzięli go – za niemałą sumę – do siedzenia na ławie. Mam nadzieję, że będzie grać „od dechy do dechy”. Facet z takim doświadczeniem z Premier League – nawet jeśli z niej właśnie spadł – powinien być pierwszoplanową postacią w nowej drużynie. A jeśli sobie to miejsce w składzie wywalczy, będzie z tych czterech lat gry, życia i… pogody na pewno zadowolony.
- Przed panem piękną legendę napisał w Porto Józef Młynarczyk, grali tam też Grzegorz Mielcarski, Andrzej Woźniak. Polacy mają markę w klubie?
- Zwłaszcza Józef Młynarczyk. Prezes Pinto da Costa, który za swej kadencji wszystkich nas ściągał do Porto, ciągle o nim opowiadał. Nie tylko o sukcesach, ale i o oddaniu dla klubu. Fajnie, że znów będziemy mieć Polaka w FC Porto.
- Portugalskiego się pan nauczył?
- Jeszcze za czasów gry w Boaviście. I Jankowi też polecam. To nie jest trudny język, a zawsze dobrze jest rozmawiać w szatni w języku gospodarzy. Inaczej na ciebie patrzą, bo widzą, że traktujesz kraj i ich samych z szacunkiem.
