- Wojciech Fibak, obchodzący 73. urodziny, wspomina dramatyczny ćwierćfinał US Open 1980, w którym był o dwie piłki od półfinału.
- Mecz z Johanem Kriekiem, rozgrywany nocą, zakończył się porażką Fibaka, mimo prowadzenia 5-2 w decydującym tie-breaku.
- Polski tenisista opowiada o kulisach kariery, przyjaźniach z gwiazdami tenisa (Lendl, Borg) oraz znajomości z celebrytami, w tym z Donaldem Trumpem.
- Co tak naprawdę zadecydowało o porażce Fibaka i jakie anegdoty wiążą się z jego występami w US Open?
"Super Express": Po raz pierwszy w US Open zagrał pan w 1975 r., kiedy turniej rozgrywano jeszcze w Forest Hills na... kortach ziemnych.
Wojciech Fibak: To prawda! Grano wtedy na takiej szybszej zielonej mączce i mam z nią dobre wspomnienia, bo w 1977 r. udało mi się dojść do 1/8 finału. Dopiero w 1978 r. US Open przeniesiono na Flushing Meadows i korty twarde. Przyznam, że ten turniej był mi bardzo bliski, bo przez wiele lat mieszkałem w Nowym Jorku, a moje córki chodziły tam do szkoły. W związku z tym czułem się jak u siebie. Znałem ludzi, tamto środowisko i wiedziałem jakim mostem pojechać, żeby ominąć korki. Z drugiej strony, to był turniej trochę jednak dla mnie obcy ze względu na nawierzchnię. Do tych twardych kortów zawsze trudno było mi się przyzwyczaić. Mimo to właśnie w US Open byłem najbliżej półfinału. Zabrakło dosłownie dwóch piłek...
- No właśnie. Mecz z Johanem Kriekiem w ćwierćfinale US Open 1980 to był prawdziwy horror. W tie-breaku piątego seta prowadził pan już z Amerykaninem 5-2!
- To był nokturn czyli mecz rozgrywany w nocy. To zdecydowało o mojej porażce. Gdybyśmy grali w dzień, to bym był w półfinale. Niestety w nocy gorzej widziałem piłkę. Mimo to czułem się faworytem, bo dwa miesiące wcześniej gładko wygrałem z Kriekiem w trzech setach w trzeciej rundzie Wimbledonu. W decydującym tie-breaku prowadziłem już 5-2 i serwowałem. Wtedy Kriek rzucił całą rakietą przez cały kort i ją rozwalił. Zanim ją podniósł i wymienił, było chyba pięć minut przerwy. Mój przyjaciel Ivan Lendl, przekonany, że już to wygrałem, podniósł się, zadowolony pomachał do mnie i poszedł do szatni, żeby nie wychodzić z tłumem. A Kriek potem nagle "bum, bum, bum, bum, bum" i było po meczu. Nagle zaczął grać jak w transie. W minutę odwrócił losy meczu. Ja nawet praktycznie już nie dotknąłem piłki. Potem wchodzę do szatni, a Lendl do mnie mówi: "Iwanek gratuluje Wojtkowi, bo zasłużył i w końcu ma ten półfinał". A ja mu mówię: "Ale Iwanku, ja przegrałem!". Podszedł do telewizora i nie mógł uwierzyć i zrozumieć, jak to się stało. Pewnie to rzucenie rakietą pomogło Kriekowi. Rozluźnił się, a ja w czasie tej przerwy miałem dużo czasu, żeby się spiąć.
- Mógł pan wtedy znaleźć się w pierwszej czwórce US Open razem Bjornem Borgiem, Jimmim Connorsem i Johnem McEnroe. Piękne towarzystwo.
- Prawda? Nawet Borg, z którym się mocno przyjaźnimy, wspomina często, że w hotelu już się cieszył, że będzie grać z Wojtkiem w półfinale. A z Kriekiem się lubimy i do dzisiaj, jak się spotkamy, przeprasza mnie za ten mecz i mówi, że jego polska żona wciąż żałuję, że wtedy nie wygrałem.
- W Nowym Jorku w czasie US Open zawsze na trybunach jest pełno celebrytów. W pana czasach też tak było?
- Tak. Pamiętam, że kiedy już jako trener i menedżer prowadziłem Ivana Lendla, to do loży zapraszałem Roberta De Niro czy Jacka Nicholsona. De Niro skromnie się chował, a Nicholson zawsze lubił pokazać się w pierwszym rzędzie. Przychodził wcześniej i przez 20 minut prężył się do wszystkich i machał, żeby go fotografowali. Robił z tego taki show w jego stylu.
- Donald Trump, z którym pan się kolegował, też się garnął do tenisa?
- Z Donaldem Trumpem byliśmy nawet z sąsiadami w Greenwich. Jego dzieci przyjaźniły się z moimi córkami. Z Ivanką i jej matką (pierwsza żona Trumpa, red.) byliśmy blisko. A z Trumpem nawet interesy robiłem i znam go na wylot. Teraz Mariusz Czerkawski wspominał, że jak zaprosiłem go na US Open, wylądowaliśmy w największej prywatnej loży, jaka tam była. Należała właśnie do Donalda Trumpa. Kilka razy występowałem w turniejach charytatywnych organizowanych przez Trumpa. On zresztą też tam grał. Jest też świetnym golfistą, a mój kolega, który chodził z Trumpem do szkoły, mówił mi, że był najlepszy w szkole w futbolu amerykańskim. Szkoda, że tego fair play ze sportu nie przełożył potem na politykę...