- Zbliżające się Mistrzostwa Świata w lekkiej atletyce w Tokio budzą obawy o brak medali dla Polski, w przeciwieństwie do sukcesów na Igrzyskach Olimpijskich.
- Małgorzata Hołub-Kowalik, była mistrzyni olimpijska i członkini zarządu PZLA, analizuje szanse Polaków i przewiduje przyszłość polskiej lekkiej atletyki.
- Czy polska lekkoatletyka mierzy się z "dziurą pokoleniową" i jak PZLA planuje rozwijać młode talenty, aby uniknąć braku sukcesów?
„Super Express”: - Do Tokio będziesz wracać z sentymentem zapewne nie tylko z powodu japońskiej kuchni, ale przede wszystkim ze względu na medale, które tam zdobyłaś. Jakie to uczucie?
Małgorzata Hołub-Kowalik: To prawda, powrót do Tokio jest dla mnie spełnieniem marzeń. Zawsze chciałam wrócić do miejsca, w którym zdobyłam medale. Wtedy, podczas igrzysk, był czas covidowy, więc niestety nic nie mogliśmy zobaczyć i poznać tego miasta. Teraz będę mogła to nadrobić i wrócić na stadion, z którego mam tak piękne wspomnienia. Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć w akcji prawie całą sztafetę, z którą w mikście zdobywaliśmy medal.
- Choć od igrzysk minęło zaledwie kilka lat, nastroje i oczekiwania przed mistrzostwami świata są zupełnie inne. Trudno zakładać, że zdobędziemy tyle medali co wtedy. Liczysz się z tym, że możemy skończyć nawet bez żadnego medalu?
- Jeśli chodzi o liczbę medali, to faktycznie nie liczymy na tyle, ile było na igrzyskach olimpijskich. Ale umówmy się, igrzyska były czymś niebywałym, z wieloma medalami-niespodziankami, jak nasz w mikście czy Dawida Tomali w chodzie. Z większości mistrzostw świata w ostatnich latach przywoziliśmy 2-3 medale. Tokio trochę pokolorowało obraz polskiej lekkiej atletyki. Na tych mistrzostwach będziemy cieszyć się przede wszystkim z miejsc finałowych. Sytuacja w światowej lekkoatletyce się zmienia.
- W piłce nożnej często mówimy, że my idziemy do przodu, a świat biegnie. Jak to wygląda w lekkoatletyce?
- Powiedziałeś to idealnie. My cały czas przesuwamy się do przodu, ale świat idzie jeszcze szybciej. Nasze zawodniczki na 1500 m biegają poniżej 4 minut, co kiedyś dawało wysokie miejsca w finale, a teraz na świecie biega tak 20 dziewcząt lub więcej. My ten świat staramy się gonić, ale musimy nabrać więcej rozpędu. W wielu konkurencjach łapiemy się na pozycje finałowe, ale potrzebujemy jeszcze kilku lat, żeby nasi zawodnicy byli w czołówce walczącej o medale. Jako zarząd PZLA nastawiamy się na kolejne igrzyska olimpijskie, dając młodym zawodnikom czas.
Przeczytaj także: Wielki powrót Włodzimierza Szaranowicza! Aż łzy same cisną się do oczu
- Czy jest ta młodzież, na którą możemy liczyć podczas kolejnych igrzysk? Obserwujemy zmianę pokoleniową – Paweł Fajdek i Anita Włodarczyk nie będą nas reprezentować wiecznie. Czy są następcy?
- Myślę, że tak. Mistrzostwa Europy w Bergen pokazały, że nasi młodzi zawodnicy coraz bardziej liczą się w światowej stawce. Maksymilian Szwed, Alicja Sielska – to nazwiska, które coraz częściej przebijają się na międzynarodowych zawodach. Co ważne, jedna trzecia kadry na te mistrzostwa w Tokio jest urodzona po 2000 roku. To bardzo młodzi zawodnicy. Liczymy, że szczyt ich formy przypadnie na Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles, a nawet w Brisbane.
- Chciałbym zatrzymać się przy jednym nazwisku – Anastazji Kuś. Mówi się o niej dużo, zarówno przez pryzmat wyników, jak i urody. Czy w tak młodym wieku ten medialny szum nie przeszkodzi jej w karierze?
- Anastazja jest ogromnym talentem. Co ważne, nie jest „skalana” w 100% bardzo ciężkim treningiem, nie jest wyciśnięta jak cytrynka, więc wiele lat kariery przed nią. Jest naszą nadzieją na za 2-3 lata. Jeśli chodzi o modeling – jest piękną dziewczyną, a sport i media idą dziś w parze. Radzi sobie dobrze, łapie sponsorów i wierzę, że będą ją wspierać, aby kariera sportowa była numerem jeden. Już ma pierwszy seniorski medal – z halowych mistrzostw świata w sztafecie.
Zobacz też: Druzgocące wieści o Ewie Swobodzie! Potwierdziło się najgorsze. Wielki cios
- Wróćmy do "dziury pokoleniowej". Czy popełniono błąd, że mamy teraz moment, w którym medali może być bardzo mało?
- Nie chcę w 100 proc. oceniać, że coś zrobiono źle. Analizujemy tę sytuację w PZLA. Wydaje mi się, że był moment, kiedy w 100 proc. skupiono się tylko na seniorach, a troszkę zapomniano o młodszych rocznikach. Teraz chcemy odwrócić tę piramidę – szkolić więcej młodzieży, by mieć z kogo selekcjonować kadrę. Mamy program "Lekkoatletyka dla każdego", ale być może powinniśmy go poszerzyć, by jeszcze więcej osób przekonywać do tego sportu.
- A jest narybek? Są młodzi, którzy chcą być lekkoatletami?
- Najlepiej odpowiedzieć na to pytanie, będąc na Memoriale Kamili Skolimowskiej. Byłam w szoku, ilu młodych zawodników tam było i każdy przyszedł dla jakiegoś idola. Chcieli być jak Piotr Lisek, Ewa Swoboda, Natalia Bukowiecka, a nawet znali międzynarodową stawkę jak Gudaf Tsegay. Pojawianie się międzynarodowych imprez w Polsce jest fantastyczne, bo przyciąga młodzież.
- Jesteś w zarządzie PZLA. W piłce nożnej na działaczy mówi się "leśne dziadki". Na twoim przykładzie widać, że w lekkiej atletyce postawiono na młodość. Jak widzisz swoją rolę „działaczki”?
- Nie lubię określenia "działaczka". Moje serce jest wciąż przy zawodnikach i taka jest moja rola w zarządzie – mam być ich głosem. Bardzo mocno współpracuję z komisją zawodniczą, konsultuję z nimi decyzje. Chcę, żeby zawodnicy czuli, że są zaopiekowani i ważni. Nasz zarząd jest młodszy, w większości to byli zawodnicy, więc rozumiemy problemy. Chcemy wspierać i zawodników, i trenerów.
- Od dawna komentujesz lekkoatletykę w telewizji. Co jest trudniejsze: występy przed kamerą czy treningi? I jak trudne jest ocenianie kolegów i koleżanek z bieżni?
- Zdecydowanie łatwiej się trenuje. Dziennikarstwo wymaga ogromu przygotowań. Ocenianie kolegów jest bardzo trudne, bo całym sercem jestem z nimi. Wiem, jak to wygląda od kulis – czasem człowiek zrobi wszystko, a na stadionie to nie wychodzi. Kibice widzą tylko ten jeden start. Staram się to wypośrodkować, rozmawiam z zawodnikami, żeby poznać kontekst. Nie można oceniać sportowca tylko przez pryzmat medalu. Piękno sportu polega na tym, że czasem ten z czterdziestym wynikiem może zrobić niespodziankę, jak Dawid Tomala w Tokio.
- Sportowcy tacy jak Iga Świątek czy Robert Lewandowski mierzą się z ogromną presją i skrajnymi ocenami kibiców. Wy też tego doświadczacie?
- Zdecydowanie. Kibice chcą sukcesów, identyfikują się z zawodnikami. Sama płakałam przed telewizorem, gdy nasi zdobywali medale. Ale chciałabym, żeby kibice zrozumieli, że czasem się po prostu nie da. Świetnym przykładem jest Iga Świątek – miała trudniejszy czas, a gdy znów wygrała, wszyscy nagle "zawsze jej kibicowali". Drodzy kibice, pamiętajcie, że sportowcy to też ludzie, nie maszyny. Za wszystkim kryją się emocje, ciężka praca, kontuzje. Negatywne komentarze ich dotykają. Natalia Kaczmarek (teraz Bukowiecka) po fantastycznym sezonie, gdzie wygrywała wszystko, nagle po jednym słabszym starcie jest krytykowana. A nikt nie patrzy, ile kosztował ją poprzedni rok.
- Musicie być ciągle poukładani, grzeczni, na baczność. Iga Świątek miała kilka ostrzejszych spięć z dziennikarzami i od razu pojawiły się komentarze o "sodówce". Wy też musicie się z tym mierzyć.
- Sportowcy na zewnątrz twardzi, silni, a w środku też są ludźmi. Nikt nie stawia sobie tak wysoko poprzeczki jak sam sportowiec. Kiedy dajesz z siebie wszystko, a nie wychodzi, to boli. Umówmy się też, że najlepsi sportowcy mają ciężkie charaktery. W sporcie nie ma słabych, każdy jest tym dominującym. Często śmiejemy się, że są same samce alfa (śmiech). Nabuzowani emocjami starają się nie wybuchać, ale czasem pewnie potrafią powiedzieć nie to, co kibice i reszta chcieliby usłyszeć. Nie rozumiem, dlaczego przyczepiliśmy się do Igi, że np: "dlaczego nie jest pomalowana", teraz są jakieś koraliki. Jeśli Iga tego nie lubi, to dlaczego ma to robić? Dlaczego ma się dostosowywać do tego, że komuś się to nie podoba? Ja trzymam jej stronę. Jeśli nie chce i nie lubi tego robić, to niech nie robi. Myślę, że jest na tyle świadomą siebie osobą, że nie potrzebuje ozdobników czy innych koralików.
Rozmawiał Przemysław Ofiara
