Obowiązujące przepisy jasno wskazują, że takie sytuacje są zabronione. Mioduski miał miesiąc na pozbycie się udziałów w Legii, jednak tego nie zrobił. Jego pełnomocnik prawny twierdzi, że przepisy można interpretować inaczej i że sam problem ma charakter bardziej teoretyczny niż realny.
30 czerwca Dariusz Mioduski, jako sternik stołecznego klubu, powiększył swoją listę osiągnięć, zostając członkiem zarządu PZPN i obejmując funkcję wiceprezesa ds. zagranicznych. Do tego doszło dzięki układom i staraniom działaczy nieprzychylnych Cezaremu Kuleszy, obecnemu prezesowi federacji. W trakcie czerwcowych wyborów Kulesza utrzymał swoje stanowisko, ale przy wsparciu jego przeciwników dokonano czystek w zarządzie, eliminując m.in. jego zaufanych ludzi, w tym Mieczysława Golbę, który wcześniej zajmował miejsce, jakie teraz przypadło Mioduskiemu. – Uważam, że fajne jest to, że czuć wiatr zmian, a tego chyba wszyscy oczekiwali. Fajnie, że taki sygnał został wysłany. A teraz do roboty – mówił na gorąco Mioduski.
Radość nowego wiceprezesa nie trwała jednak długo. Już w kuluarach pojawiały się głosy, że musi on dokonać wyboru – albo pozostanie przy Legii, albo będzie działał w strukturach PZPN. Według obowiązujących regulacji nie ma bowiem możliwości, by jedna osoba łączyła oba stanowiska.
Na portalu Meczyki.pl Tomasz Włodarczyk przekonywał, że sprawa wcale nie jest tak jednoznaczna. Powoływał się na opinie kilku znanych prawników, którzy uznali, że mimo pierwszego wrażenia nie ma tu większego konfliktu. Zdaniem dziennikarza Mioduski dysponuje nawet prawną analizą, która potwierdza bezpieczeństwo jego pozycji. Problem w tym, że ani autorzy tej analizy, ani jej szczegóły nie są publicznie znane.
ZOBACZ TEŻ: Tyle zarobisz za podawanie piłek Idze Świątek na US Open. Tą pracę trudno dostać
8 sierpnia wydział gospodarczy Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy skierował pismo do PZPN. Przed zatwierdzeniem wpisu nowych władz do Krajowego Rejestru Sądowego zażądał od związku szczegółowych wyjaśnień dotyczących tej kontrowersyjnej sytuacji.
